Wierzę w pomoc

Sport jest pasją, która może przygasła nieco na studiach ze względu na mniejszy dostęp do oglądania wydarzeń z nim związanych. Jest więc pytanie, które z chęcią zadam. Sama sobie. Inaczej się nie da. Co, jeśli nie sport?

Ostatnio pisaliśmy na jedne z zajęć wywiad. Nie był to jednak taki zwyczajny wywiad, kiedy to przepytujesz swojego interlokutora, zadając mu czasem bezsensowne pytania. To był wywiad samego z sobą. Ktoś powie – banał, przecież samego siebie znasz najlepiej! Ja powiem – mylisz się. Taki wywiad, wbrew pozorom, jest niezwykle trudny do napisania z paru względów. Po prostu często bywa tak, że nie jest łatwo wybrać czegoś ze swojego życia, co zainteresuje innych, a w dodatku napisać to w sposób niekonwencjonalny. To jest naprawdę ciężkie. Kunszt sztuki dziennikarskiej, rzec by można.
Do rzeczy. Co jeśli nie sport?

Odpowiedzi mogłoby być wiele, jednak nie w moim przypadku, bo nie mam aż tylu pasji. Wychodzę z założenia, że czasem najlepiej raz a dobrze. Zwłaszcza w życiu. Moi rodzice odegrali w nim niezwykłą rolę. Tata nakierował na sport, mama…ona właśnie na tę drugą kwestię, którą są sprawy społeczne.

Pytam więc znowu – co to znaczy – sprawy społeczne? To pojęcia bardzo ogólne.

Moja mama, która jest dla mnie wzorem do naśladowania w przyszłości pod każdym, naprawdę KAŻDYM względem. Pracuje w miejscu, w którym musi, ale też chce mieć kontakt z ludźmi. Niektórzy mogą powiedzieć, że jej profesja to beznadziejna instytucja, która nic w tym kraju nie robi. Nieprawda. Tak naprawdę połowa z nas, jak nie więcej, nie wie, z czym wiąże się praca w pomocy społecznej. Ale to inny temat, który jednak warto odstawić na dalszy plan. To właśnie dzięki niej bliskie jest mi pomaganie innym, wspieranie ich, ale nie koniecznie tylko finansowo, bo wielu potrzebuje czegoś znacznie ważniejszego – miłości, zrozumienia, wsparcia. Takiej innej pomocy, bo choć pieniądze są potrzebne, to niektórym brakuje właśnie czegoś innego.

Można więc powiedzieć, że chciałabyś połączyć pracę, jeśli nie ze sportem, to z pomaganiem innym?

Zdecydowanie tak. Jeśli nie wybiorę tej nieprzewidywalności w zyciu, o której pisałam ostatnio, to wybiorę coś równie nieprzewidywalnego, ale z innych względów. Niedawno był u nas na zajęciach warsztatowych Tomasz Wolny – jeden z lepszych polskich dziennikarzy. Powiedział nam bardzo istotną rzecz – ten zawód, zawód dziennikarza, wiąże się też z pomaganiem innym. Kiedy robisz materiał o jakiejś ważnej społecznie sprawie, kiedy robisz reportaż o kimś, kto tej pomocy potrzebuje, a później dzwonią do ciebie, że coś w tej sprawie ruszyło, czujesz się szczęśliwy i stres, pot, łzy, głód, nieprzespane noce nie są już wtedy ważne. Taki był mniej więcej sens tego, co mówił nam Tomek. Wiara w to, że pomożesz przez całą swoją zawodową karierę choćby osobom, które będziesz mógł policzyć później na palcach obu rąk, czy nawet jednej ręki, to nie jest istotne. Liczą się efekty. I pomoc. A jest ona bardzo potrzebna.

Dlaczego jest to dla ciebie tak ważne?

Z prostej przyczyny. Jestem osobą wierzącą. Nie chcę robić czegoś po to, żeby nazywano mnie bohaterem, żeby o mnie mówiono. Nie jestem jednak bezinteresowna w tej kwestii. Wierzę w to, że dobro naprawdę wraca i w momencie, kiedy ja kiedyś będę potrzebować tej pomocy, znajdzie się ktoś, kto mi jej udzieli i nie będzie bał się tego zrobić.

Egoistyczne? Może. Ale z takim egoizmem nie czuję się źle. Nadal wierzę w ludzi. Z roku na rok jest coraz ciężej, ale też  codziennie staram się dostrzegać wokół serdeczne osoby, które są skore do niesienia pomocy. To pomaga w tej wierze. Wierze w ludzi i w Boga.

 

Uśmiechnij się!

Ludzie często mnie pytają o to, dlaczego z mojej twarzy rzadko schodzi uśmiech. Kiedy go nie ma pytają natomiast, co się stało, że tym razem się nie śmieję. Jestem tylko i aż człowiekiem. Jak każdy z nas. Uwielbiam się śmiać, na przekór zmarszczkom i zewsząd dochodzącym mnie dziwnym minom ludzi, którzy nie rozumieją, dlaczego się śmieję.

Dlaczego? Proste. Śmieję się, lub też, jak kto woli – uśmiecham się, bo wtedy życie, które przecież łatwe nie jest, wydaje się lepsze, weselsze i pełniejsze w kolory. Takie kolory wyobraźni. Idziesz ulicą i co widzisz? Smutnych, zmęczonych ludzi, zapatrzonych przed siebie i nie dostrzegających tego, co dzieje się wokół. Myślisz – idzie do pracy lub skończył pracę, wraca do domu, do żony, do dzieci, do psa… Tylko w takim razie pytanie, dlaczego jest smutny, skoro ktoś na niego prawdopodobnie czeka? Innym razem, mijając taką osobę na ulicy, myślisz – jest samotny, smutny, szuka pocieszenia, ale nie może go znaleźć. Co wtedy robisz? No właśnie nic. Czasem chciałoby się podejść do takiej osoby, porozmawiać, uścisnąć dłoń, pocieszyć. Boisz się. Boisz się, że cię wyśmieje on albo inni. Nie robisz tego. Idziesz dalej. Zmieniasz obiekty zainteresowań lub też sam zaczynasz zastanawiać się nad własnym życiem i stajesz się smutny.

Mam wrażenie, że tak działa ten mechanizm. Sama często tak mam, bo lubię myśleć, a nadmiar rozważań zazwyczaj nie jest dla nas wyjątkowo dobry. Wiecie o czym wtedy myślę? A raczej o kim, można by zapytać. O dzieciach. Tak, dobrze widzisz – o dzieciach. O takich małych istotach. Tylko nie o takich zwykłych, małych istotach. Myślę wtedy o dzieciakach, które są chore, upośledzone, niepełnosprawne. Tylko dlaczego akurat o nich..? Odpowiedź jest prostsza niż ci się wydaje. Przyjrzyj się im kiedyś. Z tych małych buziek rzadko schodzi uśmiech. A przecież nie mają łatwego życia, chorują, często nie mogą poradzić sobie bez pomocy innych, są na innych skazane. A jednak na ich twarzach gości ten niewypowiedzianie piękny „banan”. Z prostego powodu – bo żyją, bo mają z kim i dla kogo żyć, bo cieszą się każdą chwilą tak, jakby miała być to dla nich ostatnia chwila. Jeszcze raz – przyjrzyj się im kiedyś. Są wyjątki, jak zawsze. Mimo wszystko i tak zdecydowana większość takich osób, takich małych dzieci, jest, a przynajmniej powinna być dla nas symbolem życia i tego, jak ono powinno wyglądać. Spróbujmy choć przez jakiś czas nie dać pokonać się słabościom, nieudanym dniom, a po prostu się uśmiechać. Moja mama ciągle mi powtarza: „Kochanie, zawsze może być gorzej”. Ktoś powie – jakie to pocieszenie? Ogromne! Bo zdaję sobie sprawę, jak wielką szczęściarą jestem, bo mam dach nad głową, bo mam co jeść, bo mam rodzinę, przyjaciół, bo się uczę, bo, bo, bo…tych „bo” mogłabym wymieniać w nieskończoność.

Z taką myślą na resztę tygodnia Was zostawiam. Może warto. Może to coś da.