Ludzie często mnie pytają o to, dlaczego z mojej twarzy rzadko schodzi uśmiech. Kiedy go nie ma pytają natomiast, co się stało, że tym razem się nie śmieję. Jestem tylko i aż człowiekiem. Jak każdy z nas. Uwielbiam się śmiać, na przekór zmarszczkom i zewsząd dochodzącym mnie dziwnym minom ludzi, którzy nie rozumieją, dlaczego się śmieję.
Dlaczego? Proste. Śmieję się, lub też, jak kto woli – uśmiecham się, bo wtedy życie, które przecież łatwe nie jest, wydaje się lepsze, weselsze i pełniejsze w kolory. Takie kolory wyobraźni. Idziesz ulicą i co widzisz? Smutnych, zmęczonych ludzi, zapatrzonych przed siebie i nie dostrzegających tego, co dzieje się wokół. Myślisz – idzie do pracy lub skończył pracę, wraca do domu, do żony, do dzieci, do psa… Tylko w takim razie pytanie, dlaczego jest smutny, skoro ktoś na niego prawdopodobnie czeka? Innym razem, mijając taką osobę na ulicy, myślisz – jest samotny, smutny, szuka pocieszenia, ale nie może go znaleźć. Co wtedy robisz? No właśnie nic. Czasem chciałoby się podejść do takiej osoby, porozmawiać, uścisnąć dłoń, pocieszyć. Boisz się. Boisz się, że cię wyśmieje on albo inni. Nie robisz tego. Idziesz dalej. Zmieniasz obiekty zainteresowań lub też sam zaczynasz zastanawiać się nad własnym życiem i stajesz się smutny.
Mam wrażenie, że tak działa ten mechanizm. Sama często tak mam, bo lubię myśleć, a nadmiar rozważań zazwyczaj nie jest dla nas wyjątkowo dobry. Wiecie o czym wtedy myślę? A raczej o kim, można by zapytać. O dzieciach. Tak, dobrze widzisz – o dzieciach. O takich małych istotach. Tylko nie o takich zwykłych, małych istotach. Myślę wtedy o dzieciakach, które są chore, upośledzone, niepełnosprawne. Tylko dlaczego akurat o nich..? Odpowiedź jest prostsza niż ci się wydaje. Przyjrzyj się im kiedyś. Z tych małych buziek rzadko schodzi uśmiech. A przecież nie mają łatwego życia, chorują, często nie mogą poradzić sobie bez pomocy innych, są na innych skazane. A jednak na ich twarzach gości ten niewypowiedzianie piękny „banan”. Z prostego powodu – bo żyją, bo mają z kim i dla kogo żyć, bo cieszą się każdą chwilą tak, jakby miała być to dla nich ostatnia chwila. Jeszcze raz – przyjrzyj się im kiedyś. Są wyjątki, jak zawsze. Mimo wszystko i tak zdecydowana większość takich osób, takich małych dzieci, jest, a przynajmniej powinna być dla nas symbolem życia i tego, jak ono powinno wyglądać. Spróbujmy choć przez jakiś czas nie dać pokonać się słabościom, nieudanym dniom, a po prostu się uśmiechać. Moja mama ciągle mi powtarza: „Kochanie, zawsze może być gorzej”. Ktoś powie – jakie to pocieszenie? Ogromne! Bo zdaję sobie sprawę, jak wielką szczęściarą jestem, bo mam dach nad głową, bo mam co jeść, bo mam rodzinę, przyjaciół, bo się uczę, bo, bo, bo…tych „bo” mogłabym wymieniać w nieskończoność.
Z taką myślą na resztę tygodnia Was zostawiam. Może warto. Może to coś da.