Słyszeliście o tym? Ktoś na pewno. Martin Luter King, rok 1963, Waszyngton. Ja jednak z nieco innej strony zajdę. Każdy ma marzenia. Każdy, bez wyjątku, czasem nawet po prostu, nie zdając sobie z tego sprawy, marzymy. Po co one komu? Po co komu pasje, zamiłowania, cele, do których chce się dążyć?
Nie raz ktoś mówił: „Zostaw to, po co ci to. Przecież i tak nie dasz rady, nie nadajesz się”. Niektórzy podcinają skrzydła bez względu na to czy ten cel jest możliwy do osiągnięcia, czy też nie. W takim momencie wielu z nas się poddaje, mówi sobie, że ta druga osoba może mieć rację, więc właściwie po co tracić nerwy, czas, bywa że również pieniądze, zdrowie… Odpowiedź jest prostsza niż myślicie. Warto chociażby po to, że czasami życie może nas bardziej zaskoczyć, niż sami się tego spodziewamy. Spójrzcie na osoby wokół, którym coś się udało. Rzadko jest to spowodowane tylko i wyłącznie szczęściem. Zazwyczaj było to poprzedzone ciężką pracą, może i nawet harowaniem jak wół, brakiem snu. Jeśli gra jest warta świeczki, a ty wiesz, że tego chcesz – może po prostu czasem spróbuj. Bo warto. Bo czemu nie. Bo jesteś zwycięzcą. Bo tak.
„Za marzenia nie karają” – kiedyś często mi to powtarzano. Mimo że aż w uszy kuła niepoprawność ostatniego wyrazu. To jest najmniej istotne. Ważny jest sens i treść! Zboczenie zawodowe. Jestem tu, gdzie jestem, za sprawą wielu czynników. Jednak gdyby tak słuchać głosu rozsądku w postaci najbliższych mi osób, prawdopodobnie byłabym na prawie. Trochę upór, trochę niechęć do takiej ilości nauki i braku czasu, jakie na pewno by mi towarzyszyły, trochę co pasja, trochę co innego. Pchnął mnie w to sport. Tak po prostu. Właśnie – bo tak. Bo powiedziałam sobie, że albo dziennikarstwo sportowe, albo sprawy społeczne. Nie wiem, co wybiorę. Ale to pierwsze jest mi zdecydowanie bliższe sercu. Od dzieciaka się tym parałam. Od maleńkości byłam zapatrzona w różne dyscypliny, słuchałam hymnu narodowego ze łzami w oczach, płakałam po przegranych i wygranych reprezentantów Polski. (Dzięki Tato!) A że sama nie mogłam być jednym z nich – to zaszłam sport od drugiej strony, może tej mniej lubianej przez samych zawodników. To już ich problem. A co. Sama postaram się im życia nie uprzykrzać.
Chodzi jednak o jedną, podstawową sprawę, o której warto trąbić wszem i wobec. Marzenia są po to, by chociaż starać się je realizować. Większość osób ma momenty załamania, niewiary w siebie, niechęci. Wiele innych czynników powoduje, że się nie raz i nie dwa poddajemy. Nie zmienia to faktu, że po prostu warto zaangażować się w swoje własne życie i realizować pasje, które dodają kolorytu życiu. Życiu naszemu i, wbrew pozorom, życiu innych też. Bo kiedy my jesteśmy szczęśliwsi, inni też mogą złapać od nas”bakcyla” uśmiechu.
Ja mam jeszcze jedno marzenie. Takie proste, niewielkie. Mianowicie: Marz. Po prostu. Marz i staraj się dążyć do zrealizowania tego marzenia.